Blog ten jest taką małą, zapomnianą szufladą, pełną dawnej i obecnej twórczości, tej drobnej i tej bardziej ambitnej. Znajdą się na nim opowiadania i teksty z różnych czasów, różnych fascynacji o różnej tematyce. Będą te niewinne, anielskie jak i te inne, bardziej pikantne. Te dziecinne, pierwsze wprawki w pisaniu i te już pewniejsze pisaniny. Opowiadania krótkie i długie, niezakończone opowieści, książki i wiersze. Zwykłe przemyślenia. Niektóre poprawione, raz lub kilka razy, inne nigdy nie sprawdzane.
W wielu będą błędy. Ale nie pojawią się one tutaj dla krytyki - pojawią się, żeby może komuś sprawić przyjemność lekturą. Jeśli spodoba ci się - zostaw jakiś znak. Jeśli znajdziesz błąd - daj znać, poprawię. Jeśli lubisz, ale rażą cie błędy, zaproponuj współpracę i pomóż mi je poprawiać. Jeśli cię rażą, gorszą, oburzają... - nie czytaj.

środa, 8 stycznia 2014

Pocieszenie

Daniel siedział pod ścianą w małej, bocznej uliczce, a dookoła padał deszcz... Nikt z przechodzących kilka metrów dalej ludzi nie zwracał na niego uwagi - dla nich wyglądał jak bezdomny albo żebrak, w szarej, zmoczonej deszczem kurtce, skulony pod ścianą zaułka. Tak wyglądał ten świat, ludzie przechodzili obojętnie obok cierpienia, odwracali głowy i szli dalej, spiesząc się do swoich kolejnych spraw. Nikt nie miał czasu, nikt nie zauważył jego cierpienia, jego łez. A nawet najlepszy obserwator nie mógł zobaczyć najważniejszego - pary dużych, śnieżnobiałych skrzydeł, zakrwawionych i poszarpanych. Skrzydła nie były widzialne dla ludzkich oczu - tylko zwierzęta mogły je dostrzec, ale dla zwierząt nie miały one znaczenia.
Krew małymi strużkami spływała po postrzępionych piórach i mieszała się z wodą z kałuży. Bolały, ale to nie miało znaczenia. Cierpiał z innego powodu i to właśnie dlatego przyszedł do tego zaułka i próbował już nie pierwszy raz oderwać swoje skrzydła... Wiedział, że nic z nimi nie może zrobić, tylko potargał je, potargał i poranił. Za kilka dni się zagoją, a on będzie musiał radzić sobie dalej. Jakże ich nienawidził! Były jego błogosławieństwem i przekleństwem. Został stworzony po to, by nieść ludziom pomoc, żeby ratować i wspierać. Ale właśnie przez to był najbardziej samotny. Ludzie... Ludzie którym pomagał, zawsze zostawiali go samego. Dopóki był im potrzebny, dopóki nie nauczyli się radzić sobie sami, obiecywali przyjaźń, mówili jak to zawsze będą razem. A potem zawsze się od niego odwracali. Przestawał im być potrzebny, wiązało się z nim za dużo przykrych wspomnień. Zaczynali nowe życie, nie potrzebowali już przeszłości. A on zostawał sam. Tak jak dziś. Dziś znów zdradził go przyjaciel.
Tak było za każdym razem... Prawie. W jego wspomnieniach pojawiła się Sonia. Tylko ona jedna go nie zdradziła. Miała szesnaście lat i była niewidoma, a jej oczy miały piękny, lekko fioletowy kolor. Była niewidoma i przez to widziała lepiej. Widziała jego skrzydła. Wiedziała. Był przy niej szczęśliwy, tak szczęśliwy jak jeszcze nigdy w życiu. Pomagał jej, kiedy potrzebowała coś kupić, kiedy chciała się z kimś spotkać i nie umiała trafić na miejsce. Byli przyjaciółmi. Przez kilka miesięcy myślał, że wreszcie otrzymał nagrodę za wszystko, co zrobił, że wreszcie będzie szczęśliwy, że przez wiele lat nie będzie samotny. Wystarczyło jedno sobotnie popołudnie, jeden pijany kierowca. Wjechał w przystanek autobusowy, w czekających na nim ludzi. Kilko osób było rannych, dwie były w ciężkim stanie, a Sonia... Sonia zginęła na miejscu. Stała z brzegu i to w nią uderzył samochód... To było rok temu. Cierpiał do tej pory, ale miał swoją misję - musiał dalej, pomimo rozpaczy, pomagać innym, na świecie jest tyle zła i cierpienia.
Znowu zaniósł się szlochem. Tyle razy pytał dlaczego ona. Tyle nocy płakał. Tyle razy zanosił kwiaty na jej maleńki, prosty grób. Nie miał już siły... Pogrążył się we wspomnieniach, a łzy cicho płynęły po jego policzkach, kapały na kurtkę. Ludzie dalej przechodzili kilka metrów od niego, zasłaniając się od wiatru i deszczu. Po chwili poczuł delikatne szturchnięcie - coś delikatnie dotykało jego nogi. Nie zwracał na nie uwagi, dopóki nie usłyszał cichutkiego, żałosnego miauknięcia. Zdziwiony popatrzył w dół i zobaczył skulonego koło jego nogi maleńkiego, szarego kotka. Zwierzątko miało przemoczone futerko, drżało z zimna i było całkiem samo. Podniósł kotka i popatrzył w duże lekko fioletowe oczy... Tak znajome i kochane oczy...
- Sonia?... - zapytał przestraszony tym, co robi. Ale kotek miauknął radośnie i zaczął mruczeć, mruczeć tak głośno, że całe jego ciałko wibrowało w rękach Daniela. Kolejne łzy popłynęły z jego oczu, ale tym razem były to łzy szczęścia. Jego Pan go nie opuścił. Teraz jego życie będzie łatwiejsze i już nigdy nie będzie sam... Włożył delikatnie kociaka za kurtkę i wstał. Jak najszybciej chciał się dostać do domu, wysuszyć i nakarmić maleństwo.
A kot wciąż mruczał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz